W 2011 roku Norbert Krakowiak został wybrany „Człowiekiem Sportu” w plebiscycie „Kuriera”. Od tego czasu jego kariera nabrała tempa. Transfer do Ekstraligi i współpraca z najlepszymi żużlowcami na świecie. Niestety rozwój 18-latka zahamowały kontuzje. W szczerej rozmowie z naszym dziennikarzem opowiada m.in. o początkach w ekipie z Torunia, Gregu Hancocku, Starcie Gniezno, kontuzjach i niepowodzeniach, pracy z psychologiem, końcu kariery, swojej dziewczynie Klaudii oraz marzeniach.
Ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać na potrzeby gazety w 2010 roku. Miałeś wtedy zaledwie 11 lat i byłeś na początku żużlowej przygody. W jakim miejscu kariery jesteś dziś? Tak, minęło już wiele czasu. Kluczowy był 2014 rok, kiedy zdałem licencję żużlową, dzięki której wszystko się zaczęło.
Do egzaminu przystąpiłem jako zawodnik Ostrovii Ostrów. W barwach ostrowskiego klubu udało mi się zadebiutować na pierwszoligowych torach. Później był angaż w ekstraligowym Toruniu. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie rodzice i Start. To właśnie na stadionie w Gnieźnie najpierw kibicowałem naszym zawodnikom, zakochując się w tym sporcie, a później pierwsze żużlowe kroki stawiałem właśnie w tamtejszej szkółce.
Na początku sierpnia wróciłeś do Startu Gniezno, skąd do końca sezonu wypożyczono Cię z Get Well Toruń. W swoim debiucie na drugoligowych torach zdobyłeś 4 punkty z bonusem, a twój zespół pewnie zwyciężył w Opolu.
Jak oceniasz tamten występ?
Była to dla mnie przede wszystkim okazja do sprawdzenia siebie samego podczas ligowej rywalizacji. Wcześniej miałem dość sporą przerwę spowodowaną kontuzjami. W tym sezonie pojechałem tylko w jednym meczu – jeszcze jako zawodnik Get Well Toruń. Po tych wszystkich przygodach związanych z upadkami, byłem głodny jazdy. Oceniam swój występ jako całkiem dobry. Jazda była płynna. Na motorze czułem się bardzo dobrze. Start jest na dobrej drodze awansu do finałowego meczu o I ligę, dlatego liczę, że jeszcze zaprezentuję się kibicom. Cieszę się, że wróciłem do Gniezna. Od momentu, kiedy odchodziłem do Ostrowa, w gnieźnieńskim klubie wiele się zmieniło. Bardzo chwalę sobie pracę z nową ekipą. Organizacyjnie Start jest na ekstraligowym poziomie.
Wróćmy do Torunia, gdzie w 2016 roku podpisałeś kontrakt. Tak jak wspomniałeś, wcześniej z powodzeniem ścigałeś się w barwach Ostrovii Ostrów. Zauważono Cię, uznano za duży talent, zainwestowano i w końcu postawiono na twoją osobę. W zeszłym roku wystąpiłeś w zaledwie trzech spotkaniach swojej drużyny. Zdobyłeś w nich 4 punkty i 2 bonusy, co dało Ci średnią na poziomie 0,750 pkt/bieg. Natomiast w tym sezonie był to tylko jeden mecz. Zakończyłeś go zerowym dorobkiem punktowym. Zgadza się.
Oprócz Torunia miałem jeszcze ofertę z innego klubu z Ekstraligi. Była to Zielona Góra. Wraz z rodzicami zdecydowałem jednak, że najlepszym miejscem do rozwoju będzie właśnie Toruń. Podpisałem tam 3-letni kontrakt. Niestety nie wszystko potoczyło się tak, jak bym chciał. Zastanawiasz się czasami, dlaczego w Toruniu na razie ci nie wyszło? Może za dużo wyobrażałem sobie po pobycie w tym klubie. Być może zbyt szybko chciałem zawojować świat. Poza tym, w tym okresie sporo urosłem, przez co miałem problemy z techniką. Głównym problemem były również kontuzje, które mnie nie omijały. Mimo problemów, wiele się nauczyłem. Zyskałem duży bagaż doświadczenia. W pewnym stopniu ukształtowałem swój charakter i stałem się silniejszym zawodnikiem i człowiekiem. Celowo użyłem stwierdzenia „na razie”, ponieważ wciąż możesz pokazać się w Toruniu. Do Startu przyszedłeś bowiem na wypożyczenie.
Uważasz, że ewentualny spadek Get Well Toruń z Ekstraligi ułatwi ci wskoczenie do ich składu?
Duży wpływ na moją przyszłość będzie miało to, gdzie w przyszłym sezonie będzie jeździła drużyna z Torunia. Jeśli spadnie, czego oczywiście im nie życzę, będzie mi bliżej do składu. Fajnie byłoby jeszcze pościgać się na Motoarenie.
Dobrze jest wrócić do Gniezna? W końcu to temu klubowi kibicujesz od dziecka. To na Wrzesińskiej stawiałeś pierwsze żużlowe kroki.
Oczywiście. Wobec kontuzji Damiana Stalkowskiego, Start potrzebował juniora, który gwarantuje w każdym meczu kilka punktów. Kierownictwo z Torunia zgodziło się mnie wypożyczyć, dzięki czemu mogę reprezentować czerwono-czarne barwy. Bardzo się z tego cieszę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc klubowi, w którym się wychowałem. Wróciłem do domu.
Wychowywałeś się w Starcie Gniezno, ale licencję zdałeś, jako zawodnik Ostrovii Ostrów, gdzie podpisałeś swój pierwszy kontrakt w życiu. Gdybyś miał wybierać – który klub jest Tobie bliższy?
Jestem wdzięczny klubowi z Ostrowa, że mogłem zdać tam licencję. Przeżyłem w Ostrowie dobre 2 lata. Z kolei ze Startem jestem sercem. Mimo że nie porozumiałem się z ówczesnymi działaczami Startu i odszedłem do Ostrowa, Gniezno zawsze było czymś wyjątkowym. To właśnie na stadionie przy Wrzesińskiej kibicowałem m.in. braciom Jabłońskim, z którym teraz mam przyjemność jeździć w jednej drużynie. Wszystko to powoduje, że obydwa te kluby stawiam na równi. Wiele dla mnie znaczą.
A propos braci Jabłońskich. Jakim trenerem jest Krzysztof Jabłoński?
Bardzo go szanuję i cenię. Pomógł mi już na etapie zimowych przygotowań. Dał kilka cennych rad, z których skorzystałem. To doświadczony żużlowiec, który z niejedno pieca jadł chleb.
Kilka lat temu ówczesne kierownictwo zgodziło się na twoje odejście do Ostrowa, gdzie pokazałeś drzemiący potencjał. Pamiętam, jak przyjechałeś z Ostrovią do Gniezna i lałeś nawet seniorów. W Gnieźnie miałeś coś do udowodnienia?
Był to mój ligowy debiut i do tego w Gnieźnie. Jako młodszy zawodnik lepiej radziłem sobie z presją. Może, dlatego że wiele rzeczy postrzegałem w mniej dojrzały sposób. W tamtym meczu zdobyłem 6 punktów. Byłem mega szczęśliwy. Pewnie, gdzieś w głębi siebie chciałem udowodnić przede wszystkim sobie, że stać mnie na wiele.
Jak wspominasz pobyt w Toruniu? Mimo braku występów, na pewno miałeś okazję wiele nauczyć się od takich gwiazd światowego speedwaya, jak Chris Holder, Greg Hancock i Martin Vaculik.
Sama oferta z Torunia, a później podpisanie kontraktu było dla mnie czymś niesamowitym. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej oglądałem tych zawodników, siedząc przed telewizorem . Byłem bardzo podekscytowany. Miałem okazję być w drużynie ze swoim idolem, czyli Chrisem Holderem. Jako dzieciak pisałem do niego listy. Po kilku latach stałem z nim oparty o bandę, rozmawialiśmy. Mimo że kontakt był ograniczony, ponieważ zwykle trenowaliśmy w inne dni, zawsze mogliśmy liczyć na pomoc najlepszych zawodników. Szczególnie pomocny był Greg Hancock, który nie tylko służył radą, ale potrafił poświęcić swój trening kosztem ćwiczenia startów z juniorami.
Co poczułeś, kiedy dowiedziałeś się o ofercie z Torunia? Byłem w szoku. Wcześniej nawet o tym nie marzyłem. Na szczęście miałem wokół siebie odpowiednich ludzi, którzy pomogli mi w podjęciu decyzji. Nie żałuję jej.
Wygrałeś w ten sposób los na loterii?
Nie wiem, trudno to ocenić. Na pewno wywalczyłem to dobrymi występami w I lidze. Trudno zachować wtedy chłodną głowę? Mam na myśli uderzenie wody sodowej. Gwiazdorzenia nie było. Może, dlatego że z mojej strony nie było wystarczająco dobrych wyników. Miałem też wokół siebie odpowiednie osoby, które potrafiły sprowadzić mnie na ziemię. Rozpocząłem również pracę z psychologiem, który pomógł mi spojrzeć na żużel z nieco innej strony. Kiedy byłem młody, nie widziałem nic oprócz speedwaya. Teraz wiem, że istnieje też inne życie. Zachowuję odpowiednie proporcje.
Do tej pory twoja kariera nie była usłana różami. Mimo talentu, który nadal widzi w tobie żużlowe środowisko, nie było wystarczającej ilości występów, nie omijały cię kontuzje. Były chwile zwątpienia?
Były trudne chwile. Nie brakowało również łez. Kiedy czułem ból spowodowany kontuzją, w sensie mentalnym, psychicznym cierpiała również głowa. Byłem słabszy. Można użyć stwierdzenia, że w jakiś sposób podporządkowałeś swoje dzieciństwo, życie nastolatka, początkom kariery?
Przecież już, jako 11-latek postanowiłeś z rodzicami, że spróbujesz swoich sił na żużlu. Z pewnością miałem inne życie niż moi rówieśnicy. Nie mogłem wyjść na dwór, kiedy tylko chciałem, ponieważ ważniejszy był wyjazd na trening. Poświęciłem wiele, aby zostać żużlowcem.
Masz dopiero 18 lat. Przed tobą całe życie. Zaliczyłeś już kilka solidnych „dzwonów”. Jak trudno jest poukładać sobie to wszystko tak młodemu człowiekowi? Psycholog dał mi narzędzia, które wykorzystałem, aby zrobić porządek w głowie. Każdy upadek powoduje nie tylko urazy, ale przede wszystkim gromadzi wspomnienia, które skutkują w przyszłości. To właśnie praca z psychologiem i wsparcie najbliższych pomogło mi przez to przejść. Do żużla podchodzę teraz z większym dystansem. Kiedy w moim życiu skończy się żużel, ja będę nadal. Życie dało mi w kość, ale dzięki temu stałem się dojrzalszy.
W twojej głowie pojawiła się myśl o zakończeniu kariery?
Były takie myśli. Na szczęście za każdym razem z tego wychodziłem. Kiedy emocje opadały, a głowa stawała się chłodniejsza, ja nadal chciałem się ścigać.
Jaką rolę w tym trudnym czasie odegrała twoja dziewczyna Klaudia?
Ogromną. Miałem od niej wielkie wsparcie. Nie wiem, co by było, gdyby nie Klaudia. W trudnym czasie zawsze mogę do niej zadzwonić, spotkać się, a nawet wypłakać. Bywało mega ciężko. Miała na mnie duży wpływ, choć nigdy nie sugerowała mi wyjścia z danej sytuacji. Decyzja należała do mnie. Nie ważne, co bym postanowił, wiedziałem, że Klaudia będzie przy mnie.
Przed wypadkami jeździłeś bardziej bezkompromisowo niż teraz?
Na pewno podejmowałem większe ryzyko. Z perspektywy czasu sądzę, że to miało duży wpływ na moje częste upadki. Brak odpowiedniego doświadczenia i brawura kończyły się bliskimi spotkaniami z torem. Żużel jest takim sportem, w którym trzeba podejmować ryzyko. Jeśli robi się to w bezpieczny sposób, to widać tego efekty w postaci zdobyczy punktowej. Widziałeś jazdę wielu żużlowców.
Kto według ciebie podejmuje największe ryzyko?
Myślę, że to Jason Doyle. Nie zawsze mu się to opłaca, ponieważ w jego dotychczasowej karierze również nie brakowało kontuzji.
Powiedziałeś kilka minut wcześniej, że twoim żużlowym idolem jest Chris Holder. Pamiętasz, kogo wskazałeś, jako idola w 2011 roku, kiedy zostałeś wybrany najlepszym sportowcem w plebiscycie naszego tygodnika?
To był Adreas Jonsson. Od tamtego czasu żużel troszkę się zmienił. Nastąpiła zmiana pokoleniowa, pojawili się nowi żużlowcy. Jonsson to nadal dobry żużlowiec.
Co jeśli nie żużel?
Myślałeś o swojej przyszłości? Maturę mam za rok. Nie wybiegam jeszcze aż tak w przyszłość, ale myślałem o tym, żeby spróbować swoich sił w psychologii sportowej.
Jakie stawiasz sobie cele na najbliższy czas?
Chcę dokończyć sezon bez kontuzji. Liczę, że zdobędę cenne punkty, które pomogą Startowi w awansie do I ligi. Zależy mi również na tym, żeby z jak najlepszej strony pokazać się gnieźnieńskiej publiczności.
Chciałbyś zostać w Gnieźnie, czy wrócić do Torunia?
To sprawa do przemyślenia. Sezon zbliża się do końca. Przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba podjąć decyzję.
Myślisz jeszcze o sobie w kontekście elity polskiego i światowego speedwaya, czy może stąpasz twardo po ziemi i marzenia odkładasz na bok?
Jestem jeszcze młodym zawodnikiem. Pozostały mi 3 lata startów w roli juniora. To sporo czasu, wiele może się wydarzyć. Trzeba ciężko pracować i przyjmować wszystko z pokorą. Młody, ale doświadczony przez żużlowy świat? Na pewno doświadczony, ale przez kontuzje. Co do jazdy, to mam jeszcze sporo do zrobienia.
O czym marzysz?
O tym, żeby kontuzje trzymały się ode mnie z daleka. Rozmawiał Hubert Lisiak.